piątek, 7 listopada 2014

Czas u boku Poliny

Kiedy byłam małą dziewczynką przyjaźniłam się z Poliną. Polina tak naprawdę miała na imię Paulina, ale że w dzieciństwie cierpiałam na permanentne przekręcanie nazw i imion, to jakoś Paulinę przechrzciłam na Polinę i tak już zostało.

Polina była dziewczyną szaloną, a właściwie postrzeloną. Myślę, że za to lubiłam ją najbardziej. Za jej nietuzinkowość. Jej rodzina należała do rodzin, które z lubością kolekcjonowały wszelakie sprzęty i dobra. A zwłaszcza upodobali sobie sprzęt gospodarstwa domowego. Jakimś cudem wywalczyli w spółdzielni dwie piwnice, żeby te wszystkie graty pomieścić. Bo ich mieszkanie na tę kolekcję okazało się za małe.

My z Poliną chętnie korzystałyśmy z tych zbiorów. Małe dziewczynki uwielbiają przecież parzyć niewidzialną herbatę w starej zastawie. Robić namioty z koców. I ubierać sukienki do połowy zżarte przez mole.

Buszowałyśmy w polinowych piwnicach regularnie. Dziś, z perspektywy tych dwudziestu paru lat, które minęły od tamtych czasów, mogę śmiało stwierdzić, że te wizyty w piwnicznych schowkach rodziny Poliny rozwijały moją wyobraźnię i pozwalały mi choć przez chwilę być taką dziwaczką jak Polina.

Bo kiedy wychodziłyśmy w końcu z tych piwnic przebrane za szlachcianki, albo nawet za ciężarne szlachcianki (fantazja podpowiadała nam różne pomysły), to reszta dzieciaków sprzed bloku patrzyła na nas, jak na kosmitów. Ale mimo tego byłyśmy lubianymi kosmitkami. I te wszystkie dzieciaki ufały naszej wyobraźni i garściami z niej czerpały. Dzisiaj jakiś spec powiedziałby, że byłyśmy blokowymi animatorkami.

Szkoda, że nie znałyśmy słowa „animator”. Spodobałoby nam się. Tak samo, jak podobały nam się słowa: megalomania, krewetki, puzderko, pulower i oranżeria. Jak nam się jakieś słowo szczególnie podobało, to nazywałyśmy tymi określeniami bezdomne koty biegające po naszym osiedlu. Kot Pulower był naszym ulubieńcem.

Pamiętam, że kiedyś z Poliną zorganizowałyśmy festyn. Przyszły na niego nawet dzieciaki z osiedla obok. Tylko narobił się straszny bałagan na naszym placu zabaw. Na szczęście Polina wpadła na pomysł, żeby po festynie urządzić Sprzątanie Świata. Przyniosła z piwnicy jednorazowe rękawiczki i sprzątaliśmy przez kilka godzin. Aż nas sąsiedzi chwalili. Co się rzadko zdarzało, bo przeważnie to tylko – w ich mniemaniu – robiliśmy hałas.

Z Poliną pokłóciłyśmy się tylko raz. W firmie ojca Poliny zorganizowano kolonie dla dzieci. - Jadę do Chin – zameldowała mi Polina na początku wakacji. - To sobie jedź – odparowałam jej nieuprzejmym tonem, bo byłam zazdrosna jak diabli. I przykro mi było na myśl o perspektywie spędzenia dwóch tygodni wakacji bez Poliny. Później się okazało, że Polina nie była w Chinach, tylko w Hiszpanii. Ona też przekręcała fakty. I przywiozła mi muszelkę, więc się pogodziłyśmy i znowu organizowałyśmy bale i kiermasze.

Teraz widuję Polinę rzadko. Nasze drogi się rozeszły, kiedy stałyśmy się nastolatkami. Nasza wyobraźnia zaczęła nam przeszkadzać w dorosłym świecie. Pewnego dnia zapakowałyśmy naszą niesforną fantazję do pudełek i zaniosłyśmy do polinowych piwnic.

Czasami tęsknię za dzieciństwem u boku Poliny.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz